środa, 1 października 2014

IRAN


IRAN - pierwsze kroki w Krainie Baśni Tysiąca i Jednej Nocy


Goris. Armenia. Na granicy z Górnym Karabachem. 
Niespokojne tereny stanowiące oś sporu pomiędzy Armenią i Azerbejdżanem. 
Turystów nie widu. 
Prawda o Armenii wyziera z każdego zakątka tego zapomnianego przez Boga miejsca. 


Drepczemy przez miasto w poszukiwaniu dogodnego miejsca na złapanie stopa do Iranu.
Do granicy będzie ze 150 km. Przemierzyliśmy już praktycznie całe miasto. 
Długie to to prawie jak Marki pod Warszawą, tudzież Sieniawa na Podhalu. Kto był wie. Idzie się i idzie. Odprowadzają nas ciekawskie spojrzenia tambylców. 


W końcu wyposażeni w lavash wypiekany przez babuleńkę w przydrożnej piekarence zatrzymujemy pędzącą ładę...:), jak się okazało - prawie moją równieśniczkę. 
Dystans do granicy niby nie duży, jednakże droga wije się górskimi serpentynami, co znacznie wydłuża czas przejazdu.

Raz po raz wznosimy się i opadamy na siedzeniach łady, nie mogąc oderwać oczu od krajobrazu, który przesuwa się za szybą. 
A łada...stara poczciwina krztusi się i dusi, harcze i rzęzi. Dawka zimnej wody (choć w Armenii można w ciemno przyjąć - wódy) orzeźwia naszą ładzinkę na tyle, że rześko ruszamy przed siebie - a raczej pod górę.


Bzytt.....zatykają mi się uszy..ciśnienie idzie w górę, patrzę na altimetr...2.700 npm. Jak na ładzinkę to prawie idziemy na rekord Guinessa.

Tymczasem krajobraz ulega zmianie. Górskie hale, nagie łagodne zbocza porośnięte pasącymi się owcami zastępuje coraz bardziej księżycowy krajobraz.  
Surowe strzeliste góry wyrastają ponad horyzont niczym Dolomity. 
Naszym oczom ukazuje się drut kolczasty, pogranicznicy i rzeka stanowiąca naturalną linię demarkacyjną pomiędzy Armenią i Iranem.




Wysiadamy z łady. Gmeramy w plecakach. Wyciągamy z głębi długie spotkanie. Zakładamy je rzucając sobie niepewne spojrzenia. W końcu ruszamy w stronę kraju Ajatollachów.
Z nami odprawia się irańska autokarowa wycieczka i para francuskich rowerzystów (pod pojęciem para rozumiem babkę i gościa) każdy inny układ  w Iranie zakończyłby się potężnymi problemami, nie wyłączając zawiśnięcia na dźwigu.. 

Suniemy w stronę naszego upragnionego od dawna celu odprowadzani przez ciemne oczy ormiańskiej pograniczniczki:).

W międzyczasie zapadł zmrok. 
Przed nami ostatni etap  - Bilski Wschód na wyciągnięcie ręki.
Dookoła smukłe cienie majestatycznych gór. Pod nogami szumi wzburzona rzeka. Za nami ormiańscy żołnierze, przed nami dostojni Persowie. Kurde - przystojni ci Irańczycy...Każdy z dużym karabinem (tak karabinem, bez skojarzeń proszę). Wrażenia iście surrealistyczne. 

Podaje Persowi paszport. Chwila niepokoju, sytuacja powtarza się z Emilem  i Maćkiem. 
Pers taksuje mnie wzrokiem. Pada pytanie czy mam żonę? A jakie to ma u licha znaczenie sobie myślę? Może dorabia po godzinach jako swatka. 
Z myśli o Irańskim weselu wybijają mnie słowa Persa - Welcome to Iran, have a nice stay.
Zaczyna się Irańska przygoda.
Idziemy wymienić dolary na riale. c.d.c


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz