wtorek, 25 listopada 2014

Pasjonaci w byłej stolicy Persji

Z wybrzeży Morza Kaspijskiego kierujemy się w głąb lądu. Siłą rozpędu mijamy Teheran (może jeszcze kiedyś będzie okazja żeby zwiedzić tą prawie 12 mln aglomerację, położoną u stóp wygasłego wulkanu Damavand). Klinem wchodzącym w pustynię  Dasht e- Lut zmierzamy ku byłej stolicy Persji - Isfahanowi (lub Esfahanowi). W XVI wieku miasto to zachwycało posłów z całego świata, w tym polskich. Niestety późniejsze trzęsienie ziemi zniszczyło wiele drogocennych zabytków. W opinii wielu podróżników to właśnie w Isfahanie mieści się najbardziej majestatyczny zbiór budynków w świecie islamu.

Wjeżdżamy do miasta, po blisko 9h podróży. Nieprzespana noc dała się we znaki. Ponad 40 stopniowe upały ostatnich dni również odcisnęły na nas swoje piętno. My tymczasem wysiadamy z autobusu i człapiemy w nieznane w poszukiwaniu kawałka zielonego trawnika z dala od centrum.

Wybija 5.00 rano. Żółta buźka słońca wychyla się znad horyzontu, rozgania cienie do kąta, tchnie w zaspane miasto życie. Podczas gdy miasto budzi się do życia pasjonaci szukają miejsca do spania. Rozkładają śpiwory i bez krępacji zwijają się w kłębek na pobliskim trawniku. Chcemy zregenerować siły przed zwiedzaniem jednego z głównych punktów programu naszej wyprawy.

Przyspieszmy trochę bieg wydarzeń, Gdybyście byli w owym czasie w Isfahanie na placu Nash - e Jahan Square wewnątrz meczetu Imam Mosque waszym oczom ukazałoby się trzech turytów z Polski i dwóch muzułmanów z Iranu prowadzących ożywioną dyskusję. Jeden z muzułmanów nosi biały turban na głowie, jest zatem mułłą. Drugi z nich jest pozbawiony nakrycia głowy, co nie znaczy, że jest mniej ważny, o czym za chwilę. W tle strzeliste wieże minaretów Imam Mosque, wokół natomiast kompletnie obca nam architektura, niebieskie fajansowe płytki, którymi wyłożony jest cały meczet. Z różnych stron dochodzą nas szepty rozmów w nieznanych gardłowych językach. Zwiedzającymi, jak się okazuje, są turyści z Arabii Saudyjskiej (o czym świadczy inny rodzaj czarnego hidżabu kobiecego), Omanu, i południowej części Iranu (Bandar e Abbas).

Poznajemy się przypadkowo, jak to bywa na tego rodzaju wyprawach. Jedno nasze pytanie wyzwala emocje, przełamuje lody, sprzyja zawieraniu nowych, jakże cennych znajomości. Mułła Emir i Seyyed Hamed opowiadają pasjonatom historie Imam Mosque, odnoszą się do przyczyn rozdziału muzułmanów na szyitów i sunnitów (są jeszcze inne grupy, ale w tym miejscu nie będę o tym pisał - chociażby jazydzi, wahabici), przybliżają zwyczaje muzułmanów, opowiadają o swojej edukacji. Jednym słowem odczarowują mity związane z powszechnym wyobrażeniem przeciętnego europejczka/ki (czy amerykanina/ki) o muzułmanach (a przynajmniej szyitach). Uderza nas perfekcyjny angielski, imponująca erudycja, wewnętrzny spokój i opanowanie, głęboka wiedza o historii islamu zdobyta podczas studiów w szkołach koranicznych (jedną z takich szkół udało nam się, odwiedzić, niestety nie mogliśmy zrobić zdjęć..). 

W toku rozmowy staje się wiadomym, że Hamed nie jest pospolitym mieszkańcem Isfahanu. Pod naporem naszych pytań ugina się i wyznaje, że jest seyyedem. A któż to taki ten seyyed? Szyici wierzą, że jest to osoba wywodząca swoje korzenie wprost od proroka Mahometa (nazwa spolszczona, w rzeczywistości prorok nazywał się Muhammad Ibn Abd Allah). Seyyed cieszy się wśród mieszkańców małych miast i wsi głębokim szacunkiem. Co bardziej liberalni mieszkańcy Iranu (a takich proszę mi wierzyć nie brakuje, o czym jeszcze w kolejnych postach na blogu) nie podzielają tego uwielbienia, trudno im bowiem uwierzyć, że po upływie ponad 1400 lat można wywieźć pokrewieństwo z prorokiem Muhammadem. Jak się okazuje Hamed jest po szkole koranicznej. Zważywszy zatem, że jest seyyedem może nosić czarny turban, prowadzić modlitwy w meczecie, wzywać do modlitwy (śpiewać tzw. azan). 

Oczarowani jego wiedzą w myślach przenosimy się w odległy nam świat bajek tysiąca i jednej nocy. W pewnym momencie Hamed odkrywa przed nami geniusz ówczesnych architektów i budowniczych meczetów, które po dziś dzień można oglądać w Isfahanie. Opowiada o grze świateł, słonecznych zegarach, sekretnych przejściach, systemach nawadniania, architektonicznym nagłośnieniu meczetu. W niektórych meczetach jest bowiem jedno miejsce na środku meczetu, z którego  dźwięk się niesie zintensyfikowany jak przy użyciu mikrofonu. Widząc nasze zdziwienie, Hamed skupiony, podchodzi na środek meczetu, unosi głowę ku Allahowi i zaczyna śpiewać Azan. Jest to wezwanie muzułmanów do modlitwy.W nieruchomym powietrzu unoszą się słowa "Allahu Akbar Ashadu an la illaha Allah", tj. God is gret. I bear witness there is no God except the One God. Z ust Hameda płyną nie tylko słowa, oprócz nich daje się bowiem wyczuć żywą wiarę (w tamtej chwili nie obchodziło nas czy jest ona fanatyczna) i moc. Daliśmy się ponieść tej pięknej modlitwie. Wyobraźnia zaczęła pracować. Zdawało się nam, że na dziedzińcu przed nami widzimy proroka Mohhaamada szykującego się do odbycia Hidżry (ucieczki z Mekki do Medyny - ok 570 r. n.e.). W tamtej chwili staliśmy się na chwilę częścią orientalnego świata. Po dziś dzień było to dla nas jednym z najcudowniejszych przeżyć podczas naszych wyjazdów zagranicznych. Takich doświadczeń szuka bowiem każdy podróżnik.

W pewnym momencie Hamed zwraca się do nas z pytaniem czy chcemy żeby został naszym przewodnikiem po Isfahanie w kolejnym dniu. Obiecał pokazać nam to co najpiękniejsze, również to czego zazwyczaj turyści omijają lub tego o czym po prostu nie wiedzą. Propozycję przyjmujemy z nieukrywaną radością, bez tzw. mrugnięcia okiem. Rozstajemy się z Hamedem i z mułła Emirem i umawiamy na następny dzień o godz. 9.00 przed wejściem do Jameh Mosque.

Uprzedzając fakty powiem Wam, że kolejny dzień z Hamedem w roli przewodnika po Ishafanie na długo wrył się w nasza pamięć. Będzie zwiedzanie jednego z najważniejszych meczetów w świecie islamu,  podziwianie mihrabu w jednym z najpiękniejszych meczetów w Iranie, pomodlimy się na cmentarzu ofiar wojny irańsko - irackiej - Tahte Fouled, przejdziemy się słynnymi isfhahańskimi mostami, będziemy świadkami piątkowych modlitw w meczecie a na koniec zwieńczymy dzień spotkaniem z jednym z najważniejszych Ayattollachów w Iranie . 

Jednym słowem będzie się działo. Już niedługo nowy wpis. Zapraszam Was.
Heja.










sobota, 25 października 2014

Iran - początki, cz. 2

IRAN CZ.2

8h jazdy górskimi drogami Armenii doprowadzają nas do granicy z Iranem.

O jej przekroczeniu była już mowa w cz. 1.

Godz. 23.00. Wychodzimy przez budynek odprawy.

Oblega nas tłum taksówkarzy. Ni czorta ich nie idzie zrozumieć. Tak...jesteśmy w Azji i czujemy to.

Jedno jest pewne: cena, którą wykrzykują jest jedną wielką próbą załadowania nas....zrobienia nas w trąbę. Od tej chwili zaczyna się jedna wielka nauka targowania, którą opanujemy z wielce zadowalającym skutkiem.

W tamtym momencie nie mieliśmy jednak zbyt dużego pola manewru. 50 km od najbliższych zabudowań, bez żarcia, w niebezpiecznej strefie przygranicznej (rozbicie namiotu nie wchodziło w grę)- podejmujemy jedyną słuszną decyzje - jedziemy. Nie znamy jeszcze kraju na tyle, żeby kozaczyć już od samego początku.

Kierujemy się ku Jolfie. Małe miasteczko, bardziej tureckie niż irańskie. Docieramy.
Wjeżdza hostel za 5 USD. Podróż przez armeńskie góry 30 letnią ładą, której chłodnica ciągle wyła pić.. wymiętosiła nas na tyle, że nie mamy ochoty na rozbijanie namiotu i kąpiel w butelce wody.

Z motelu robimy jeszcze nocny wypad "na miasto". Na mieście następuje spotkanie z kuchnią irańską. Zamawiamy i pożeramy kebab, zupę warzywną, ryż i ayran zwany tu dough. Pycha. Jeszcze nie wiemy, że przez najbliższe dni kebab będzie naszym śniadaniem, obiadem i kolacją (weź się doczytaj co zamawiasz z tych perskich glizd...a słowo kebab każdy zna:).

Pora spać, bo rano pociągiem do Tabriz, skąd mamy wyruszyć na podbój irańskiej Kapadocji, tj. Kondovan. Tabriz to takie niesforne miasteczko jeżeli chodzi o historie Iranu. Liberalne, buntownicze, jako pierwsze wprowadzajace do kraju nowinki kulturowe.

Jeszcze tylko trzeba dotrzeć na stacje. Zagajamy gościa w sklepie w tzw centrum "miasta".
"Excuse me sir where is the railway station"? Ad marginem zdanie to powinno brzmieć: bebakshid agha kooja st. ghatar...:)

Odpowiada nam szczery uśmiech..białe zęby i cisza. W końcu wylewa się potok słów w języku farsi. O matko i córko....lipton tea. Ooo....gość się uśmiecha, w końcu mową ciała wskazuje, że zaprowadzi nas na stacje. Co niebywałe, zamyka sklep i idzie prawie przez całe miasteczko wraz z nami na stację. Jeżeli myślicie, że pokazał nam stacje z daleka i spierdzielił do do sklepu zarabiać na chleb - to nic bardziej mylnego. Mimo, że mamy duże problemy w porozumiewaniu się...gościu czeka wraz z nami na odjazd pociągu. Niebywałe. Już wiemy, że spotkanie z mieszkańcami Iranu będzie przygodą samą w sobie. Wyziera z nich ciekawość świata, ciepło, wyrozumiałość, ogromna kultura osobista i duże opanowanie.

Nadjeżdża pociąg, żegnamy się i zajmujemy pierwszy wolny przedział.

Dosiada się do nas gostek, tyle że tym razem starszy. Okazuje się być pielęgniarzem. Po dłuższej rozmowie wyraźnie się rozkręca. Narzeka na sytuację w kraju, Uprzedzając nieco fakty powiem, że rozbieżność w zakresie stosunku mieszkańców Iranu do swojego kraju okaże się być zatrważająca.

Jedni twierdzą, że rządzący Iranem Ajatollach Chamenei to prawie mesjasz, a Iran to kraj mlekiem i miodem płynący, gdzie mieszkańcom żyje się jak Polakom za czasów PO, tj. jak na zielonej wyspie. Natomiast drudzy czują się szykanowani, osaczeni przez tajne służby, związani cenzurą. Kochają swój kraj ale czują odrazę do szyickiego duchowieństwa. Marzą o emigracji. Normalności. Mają dość schizofrenii, tj. sytuacji w której każdy irańczyk ma jedną twarz dla publiki, którą prezentuje na tzw. ulicy, a drugą, prawdziwą którą zachowuje dla rodziny, dla domu. Dom jest bowiem dla Irańczyków ostoją normalności. Tylko tutaj można zobaczyć prawdę. Tu można napić się wódki. Tu można potańczyć, pocałować dziewczynę, zrobić imprezę w sukienkach mini. Zaprosić kolegów i koleżanki, Oby tylko nikt nie podkablował, bo sprawa może zakończyć się na dołku, tudzież na rozejście każdy otrzyma po kilkadziesiąt kijów na plecy. Na tę okrutną karę są narażone szczególnie kobiety.

Na szczęście sytuacja w Iranie ulega zmianie, poprawie. Widok kobiety w jeansach nie jest już rzadkością. Pomalowane paznokcie proszę bardzo. Kobieta, która zaczepia turystę, jak najbardziej, musi tyko pamiętać, że nie może go dotknąć. Wtedy będzie ok. Kobiety prowadzące samochód. No problem. Pokażcie mi inny kraj islamski gdzie kobiety mają swoją korporację przewozową tzw. womens'  taxi.

W ramach przypomnienia warto wskazać że jeszcze kilkanaście lat temu (za Chomeiniego) sytyacje opisane powyżej były niedopuszczlane. Za pokazanie pomalowanych paznokci groziło włożenie stóp do wiadra z karaluchami. Dziś, przynajmniej oficjalnie tego się nie praktykuje. A jak jest naprawdę, tego pospolity turysta się nie dowie. Czy wciąż działa w Iranie tajna policja Wewak, następca Sawaka. Organizacja, ktora ma na koncie tysiące istnień ludzkich. Organizacja, która do perfekcji opanowała sztukę zadawania człowiekowi cierpienia. Śmiem twierdzić, że Iran nie uwolnił się kompletnie od jażma przeszłości. Wydaje się, że macki Wewaku wciąż penetrują środowiska myśli niezależnej. Skąd to przypuszczenie. Ano stąd, że z dużą doża prawdopodobieństwa można przyjąć, że spotkaliśmy się z funkcjonariuszmi tajnych służb, o czym opowiem w części trzeciej.

Serdecznie zachęcam do czytania.

Tomek Michalski






środa, 1 października 2014

IRAN


IRAN - pierwsze kroki w Krainie Baśni Tysiąca i Jednej Nocy


Goris. Armenia. Na granicy z Górnym Karabachem. 
Niespokojne tereny stanowiące oś sporu pomiędzy Armenią i Azerbejdżanem. 
Turystów nie widu. 
Prawda o Armenii wyziera z każdego zakątka tego zapomnianego przez Boga miejsca. 


Drepczemy przez miasto w poszukiwaniu dogodnego miejsca na złapanie stopa do Iranu.
Do granicy będzie ze 150 km. Przemierzyliśmy już praktycznie całe miasto. 
Długie to to prawie jak Marki pod Warszawą, tudzież Sieniawa na Podhalu. Kto był wie. Idzie się i idzie. Odprowadzają nas ciekawskie spojrzenia tambylców. 


W końcu wyposażeni w lavash wypiekany przez babuleńkę w przydrożnej piekarence zatrzymujemy pędzącą ładę...:), jak się okazało - prawie moją równieśniczkę. 
Dystans do granicy niby nie duży, jednakże droga wije się górskimi serpentynami, co znacznie wydłuża czas przejazdu.

Raz po raz wznosimy się i opadamy na siedzeniach łady, nie mogąc oderwać oczu od krajobrazu, który przesuwa się za szybą. 
A łada...stara poczciwina krztusi się i dusi, harcze i rzęzi. Dawka zimnej wody (choć w Armenii można w ciemno przyjąć - wódy) orzeźwia naszą ładzinkę na tyle, że rześko ruszamy przed siebie - a raczej pod górę.


Bzytt.....zatykają mi się uszy..ciśnienie idzie w górę, patrzę na altimetr...2.700 npm. Jak na ładzinkę to prawie idziemy na rekord Guinessa.

Tymczasem krajobraz ulega zmianie. Górskie hale, nagie łagodne zbocza porośnięte pasącymi się owcami zastępuje coraz bardziej księżycowy krajobraz.  
Surowe strzeliste góry wyrastają ponad horyzont niczym Dolomity. 
Naszym oczom ukazuje się drut kolczasty, pogranicznicy i rzeka stanowiąca naturalną linię demarkacyjną pomiędzy Armenią i Iranem.




Wysiadamy z łady. Gmeramy w plecakach. Wyciągamy z głębi długie spotkanie. Zakładamy je rzucając sobie niepewne spojrzenia. W końcu ruszamy w stronę kraju Ajatollachów.
Z nami odprawia się irańska autokarowa wycieczka i para francuskich rowerzystów (pod pojęciem para rozumiem babkę i gościa) każdy inny układ  w Iranie zakończyłby się potężnymi problemami, nie wyłączając zawiśnięcia na dźwigu.. 

Suniemy w stronę naszego upragnionego od dawna celu odprowadzani przez ciemne oczy ormiańskiej pograniczniczki:).

W międzyczasie zapadł zmrok. 
Przed nami ostatni etap  - Bilski Wschód na wyciągnięcie ręki.
Dookoła smukłe cienie majestatycznych gór. Pod nogami szumi wzburzona rzeka. Za nami ormiańscy żołnierze, przed nami dostojni Persowie. Kurde - przystojni ci Irańczycy...Każdy z dużym karabinem (tak karabinem, bez skojarzeń proszę). Wrażenia iście surrealistyczne. 

Podaje Persowi paszport. Chwila niepokoju, sytuacja powtarza się z Emilem  i Maćkiem. 
Pers taksuje mnie wzrokiem. Pada pytanie czy mam żonę? A jakie to ma u licha znaczenie sobie myślę? Może dorabia po godzinach jako swatka. 
Z myśli o Irańskim weselu wybijają mnie słowa Persa - Welcome to Iran, have a nice stay.
Zaczyna się Irańska przygoda.
Idziemy wymienić dolary na riale. c.d.c


niedziela, 13 lipca 2014

Due North - z palnikiem i słonecznikiem za Kołem Podbiegunowym

TREK PO NORWESKU - CZ. 2
Dziś będzie zwięźlej, dynamiczniej, z pewnością interesująco.
Zapraszam na krótką relację z wyprawy za koło podbiegunowe, która miała miejsce w lipcu 2013 r.
W tym odcinku norweskiej przygody będziemy przemieszczać się jednej lofockiej wyspy na drugą, potem na trzecią, piątą aż dobijemy do brzegów zapomnianej przez turystów Senji.











Droga do Senji była długa i pełna przygód.
Szlak będzie wiódł skalistym wybrzeżem Oceanu Atlantyckiego, aby następnie przejść w obfitującą w niesamowite widoki główną drogę łączącą wszystkie wyspy Lofotów - E10.

Z racji tej prostej przyczyny, że po asfalcie się ciężko drepcze - część drogi pokonamy stopem.
Tu zapewniam Was moi Pasjonaci - stop w Norwegii ma się świetnie. 3 facetów z dużymi plecakami dało jakoś radę. Ku naszemu zdziwieniu naszymi stopowymi "ofiarami" padały głównie panie. 
Nie bały się nic, a nic. Może my po prostu nie wyglądamy na groźnych, złych facetów.

Podwoziły nas zatem starsze panie, będące w drodze do swojej nordlandzkiej "daczy", śliczna młoda pielęgniarka, busowa wycieczka Norwegów z Olso, burmistrz największego miasta na Lofotach Svolvear oraz właściciel największej atrakcji w Tromso, o czym będzie mowa w następnej relacji z Norwegii (to będzie już ostatnia relacja).

W kierunki Senji przemieszczaliśmy się również w ciemnej naczepie ciężarówki, samochodem dostawczym z węglem, motorówką z szalonym  gościem o wyglądzie jakby go żywcem przeniesiono z sagi o wikingach.
Co ponadto?
Ponadto widzieliśmy wyspę należącą do obywatela Rosji w obrębie najwęższego fiordu w Norwegii (Trollfiord) z najwyższymi górami Lofotów w Tle.
Zasmakowaliśmy sjesty na Husoya. 
Tak sjesty. To nie pomyłka. Trafili tu niegdyś hiszpańscy żeglarze i wśród liczącej raptem 240 osób społeczności żywa jest do dziś ta hiszpańska tradycja. O dziwo okazało się, ze w miejscowej przetwórni ryb pracuje 25 Polaków.
Był też odpust w Skrolsvik na Sensji. Miejscowi nativi wbijali z ciastem, rybami i innymi lokalnymi przysmakami. Saamowie sprzedawali rękodzieło.
Tak, powiem wam moi Pasjonaci, że Senja pozostawiła w nas niezatarte wrażenie. Wspaniałe krajobrazy. Gościnni ludzie (tak Norwegowie są gościnni). Bo jak inaczej wytłumaczyć taką oto sytuacje.
Nieogrodzona posesja z domkiem. Jest też kranik z wodą.
Jenyy z wodą...taaak. Wszystko tylko nie kąpiel w naturalnych zbiornikach. Tam woda taka, że pewna część ciała po spotkaniu musi dochodzić do siebie dłuugo.
No więc wbijamy na posesje. Myjemy się pod kranikiem. A tu wracają gospodarze. I co powiecie?
Że co?
Że z widłami się rzucili.
Zonk.
Obdarowali nas ciastem czekoladowym, kakao, czekoladą i paroma ciepłymi słowami na drogę.
Byli zachwyceni, że komuś się chciało przejechać na wyspę taki szmat drogi.
Takich spotkań w trakcie Waszych podróży z całego serca Wam życzę

Tomek












Tomek

wtorek, 1 lipca 2014

Rozmówki polsko - gruzińskie

Rozmówki polsko - gruzińskie
Dzisiaj zamiast zdjęć coś pragmatycznego.
Od czasu uruchomienia przez Whizzair połaczenia na trasie Wawa - Kutaisi liczba Polaków odwiedzających Gruzję wzrosła kilkukrotnie.
Wcale mnie to nie dziwi!
Gruzja to kraj niezwykle atrakcyjny, położony na styku Europy i Azji, o bogatej kulturze, z gościnnymi mieszkańcami, pieknym Kaukazem i pyszną kuchnią (chachapuri, chinkali, haszlama).
Za niewielkie pieniadze możemy wypuścić się na obrzeża Europy, poczuć smak i zapach orientu.
Dlatego też poniżej zamieszczam podstawowe rozmówki polsko - gruzińskie.
Myślę, że warto nauczyć się chociaż kilku wyrazów w tym obcym i jakże dziwnym, dla Polaków, języku.
Wykazujac się chociażby podstawową znajomością gruzińskiego możemy zjednać sobie wielu ludzi, zapewnić nocleg lub obiad. Zbudować nić porozumienia.
Uwierzcie mi - to działa w zasadzie w każdym kraju!
Ostatecznym argumentem, które legł u podstaw niniejszego posta jest bardzo zła jakość rozmówek polsko - gruzińskich jakie można znaleźć w internecie.
Tu w ramach wyjasnienia wspomnę, że nie znam gruzińskiego, więc nie będę się mądrzył. Jednakże odbyłem kilka lekcji tego jezyka z najprawdziwszą na świecie Gruzinką, stąd chciałbym sie z Wami podzielić efektami tych lekcji.
Owocnej nauki !!
(poniżej zamieszczona transkrypcję z alfabetu gruzińskiego na polski):
 
- gau - cześć,
 
- gamardżobat - dzień dobry,
 
- nachwamdis - do widzenia,
 
- rogor miwide Zugidszi - jak dojść do Zugidi?,
 
- dzalian gemrielije - bardzo zmaczne,
 
- madloba - dziękuje,
 
- szegidzilia mimihwano - czy może mnie Pan/Pani podwieźć?,
 
- raz siemomtawazeb - co Pan/Pani poleca (restauracja)?,
 
- rogor char - jak się masz?,
 
- kargad - ok,
 
- ise ra - tak sobie,
 
- czy macie wolne pokoje - gakwt tawisupali otachi?,
 
- gdzie jest sklep - sad aris magazia?,
 
- sasiamowno iho szenigatsnoba - miło mi Cię poznać,
 
- czemtwi sac - mi również,
 
- ukatsrawad, tu szeidzleba gadawihe surati - czy może mi Pan/Pani zrobić zjęcie?,
 
- rogoria hwal amindis prognozi - jaka jest prognoza pogody na jutro?,
 
- ra szeidzleba wnaho sainteresu - co mogę zobaczyć interesującego?,
 
- cza - cza - wódka,
 
- czwen wart Polonetistad - jestesmy z Polski,
 
- Sakartwelo dzalian momcons - podoba nasm się w Gruzji,
 
- ik arian dzahlebi - czy tam są psy (ważne zdanie w górach),
 
- ra hirs - ile to kosztuje?,
 
- rogor gadis marszrutka Zugidszi - kiedy odjeżdza marszrutka do Zugidi?,
 
- nugatrake - do dup...,
 
- chciałbym się umyć - minda wibanao.
 
Kącik dla podrywaczy i ich ofiar:
 
- lamazat gamoihurebi - ładnie wyglądasz (kącik dla podrywaczy),
- ladi ra - spadaj, lub można ostrzej, a nawet bardzo ostro - gaadżwi szebozo (kącik dla ofiary),

Kącik dla gości na gruzińskiej suprze:
Podczas supry obowiązują pewne zasady:
Suprę, tj imprezkę, prowadzi Tamada - nie musi to być gospodarz. Najczęściej Tamadą zostaje osoba najbardziej szanowana w towarzystwie.
Tamada wznosi toasty. Toasty to prawdziwy popis sztuki oratorskiej.
Czasem potrafią podobnno trwać po 10-15 minut.
Dla niecierpliwych, głodnych może to stanowić pewnego rodzaju problem, bo podczas toastu wlepiamy ślepka w Tamadę: potakujemy jego słowom, wydajemy z siebie pomruk zrozumienia i czekamy do końca toastu.
Wielkim faux paux jest picie pomiędzy toastami. Trzeba cierpliwie czekać.
3 przykładowe toasty poniżej (jak z czymś takim wyjedziemy to zachwyt w oczach mieszkańców murowany):
 
- mszwidoba szenda - dajwam Boże pokój,
- sikwaruls gaumardżos - za miłość,
- mszwidoba Polonetsde Sakartwelos - za pokój w Gruzji i w Polsce.

Ponadto dwa dodatkowe wyrazy przydatne podczas supry:d:
- bolomde - do dna,
- wachtanguni - tzw. brudzio:)

Mam nadzieję, że chociaż dla niektórych z Was ten wpis będzie pomocny.
Jakbyście chcieli drugą część rozmówek -dajcie znać.
Tomek

wtorek, 25 lutego 2014

Lemon Tree - pokaz slajdów

Witajcie Pasjonaci Świata.


Kierując się hasłem lepiej późno niż wcale odpalam z dniem dzisiejszym bloga Pasjonaci Świata.


Niektórzy z Was mnie znają ze strony na fb:
https://www.facebook.com/pages/Pasjonaci-%C5%9Awiata/1419667398263052

Na blogu będzie więcej, głębiej, szerzej niż na fb.

Bezpośrednim i ostatecznym powodem ruszenia z blogiem jest pokaz slajdów, który będę miał okazję prowadzić wraz z Jagodą Tomaszewską.

"Zapraszam Was gorąco na to spotkanie (Restruracja Lemon Tree w Łomiankach, 5.03, godz. 20.00)
http://lemondabrowa.pl/

  Na spotkaniu będę miał przyjemność zaprezentować Wam pokaz slajdów z moich pielgrzymek do Santiago de Compostella (Hiszpania 2010 i 2012 r.).
Spotkanie uświetni maestro Arkadiusz Mikołajczuk, który zagra dla nas flamenco. To może być jedna z nielicznych okazji do zapoznania się z tą cudowną sztuką. Gość nie ściemnia, gra najprawdziwsze flamenco pod słońcem. Poniżej link:
https://www.youtube.com/watch?v=O2lQ5MpMVYY

 
Może się Wam nasunąć pytanie…dlaczego mam jechać aż do Łomianek, żeby oglądać zdjęcia jakiegoś kolesia z miejsca tak oklepanego jak Hiszpania.

Islandia, Alaska, Chile to wyzwanie i przygoda…ale Hiszpania.

Odpowiem krótko. Camino to epickie wydarzenie wrzynające się w pamięć i serce każdego pielgrzyma, który postawił stopę na tym szlaku.

Północna Hiszpania w niczym nie przypomina tej z polsatowskich programów o kurortach w Lloret del Mar. Wszechobecna zieleń i postrzępione wybrzeże kraju Basków z cudownym San Sebastian. Szerokie, piaszczyste kantabryjskie plaże okalające senne portowe wioski, ożywiające się po powrocie rybaków z połowów. Majestatyczne Picos de Europ w Asturii i pachnąca celtyckimi legendami Galicja.

Wybierając Camino del Norte lub Camino Primitivo to właśnie przed Wami.



Oprócz zmieniającego się jak w kalejdoskopie krajobrazu przed Wami również pot, trud, nieraz łzy, zawsze natomiast odciski, czasem psioczenie, niemniej zwieńczone satysfakcją i euforią po każdym przebytym etapie drogi.

W końcu to co najważniejsze. Relacje międzyludzkie. Przyjaźń. Zaufanie. Braterstwo. Duch wspólnoty z towarzyszami drogi.
On się staje Twoim bratem, ona Twoją siostrą. Niepostrzeżenie mówicie sobie wszystko, odkrywacie dusze, dzielicie sobą nie tracąc siebie.., a w tle słonce zachodzące nad majestatycznymi szczytami i huk fal roztrzaskujących się o urwiste wybrzeże.

Wyolbrzymiam? Jeśli ktoś tak uważa to powinien pójść i przekonać się samemu.



Odnośnie motywacji do udania się w drogę.

Jedni idą na camino poszukując przygód. Znajdą ich z pewnością mnóstwo.

Inni chcą zabić wolny czas. Z pewnością to zrobią.

Jeszcze inni szukają siebie, swojego zagubionego ja.

Każdej z tych osób camino przyniesie odpowiedź.

Każdego na swój sposób zmieni.

Jak to się dzieje, nie wiem.

Wpierw idziesz i się rozglądasz, podziwiasz krajobraz, potem idziesz i rozmawiasz, podziwiasz i poznajesz ludzi, aby na końcu odnaleźć w tym wszystkim cel, odnaleźć swoje, czasem zagubione Ja."
Zapraszamy!


Poniżej link do wydarzenia, tj. pokazu slajdów podróżniczych, które będę prezentował wraz z Jagodą Tomaszewską w Lemon Tree w Łomiankach, 5.03 godz. 20.00 (link do strony organizatora na fb)

https://www.facebook.com/events/1460886414125869/?ref=22